sobota, 8 stycznia 2011

Telefon od Jezusa

Siedzę z Pawełkiem w poczekalni do doktora. Miejscowa przychodnia pęka w szwach, jako że jest piątek przed weekendem i wiele mniejszych i większych dzieci wraz z rodzicami poczuło chęć sprawdzenia stanu zdrowia przed dłuższym wypoczynkiem. Nie inaczej jest z nami, siedzącymi na ławce wśród tłumu kaszlących, kichających i może lepiej nie wiedzieć co jeszcze noszących w zanadrzu dzieci. Dzwoni mama Bogusia, więc daje telefon do ucha Pawełka. Uśmiecham się słuchając ich rozmowy, jednocześnie podziwiając jak długo potrafi już nasz synek prowadzić mądrą telefoniczną dyskusję. Ale najważniejsze dzieje się po drugiej stronie słuchawki, bo być rozmówcą takiego małego człowieka polega na całkowitym wczuciu się w jego aktualna sytuację. Trzeba na chwilę stać się jego oczami i uszami. Wyobrazić sobie gdzie teraz jest, co może widzieć i słyszeć. Inaczej zdania które wypowiada brzmią niedorzecznie i abstrakcyjnie. Bogusia radzi sobie świetnie.

Empatia nie jest łatwą rzeczą, przynajmniej ta prawdziwa. No bo powiedzieć: "wiem co czujesz" jest zasadniczo niezbyt trudno, ale faktyczne zrozumienie drugiej osoby wymaga wysiłku większego niż tylko słowa. Niezbyt często, ale zdarzało mi się stawać w obliczu czyjejś tragedii, i wtedy dopiero człowiek tak na prawdę waży słowa i myśli nad tym, czy faktycznie "wie co ten drugi czuje". Im większa tragedia dotyka przyjaciela tym mniej się ma odwagi mówić cokolwiek o zrozumieniu. Są jednak chwile, kiedy dotykają innych smutki, lub radości które przeżywało się niedawno i wówczas, tak jak z tym telefonem do Pawełka, łatwo przychodzi prawdziwa, niesfałszowana empatia.

No i jeszcze jeden ważny fakt. Codziennie telefonuje do nas tak właśnie nasz Zbawiciel. Bez problemu możemy opowiadać mu jak dziecko o tym co widzimy w naszym małym dziecięcym pokoju, bo On i tak doskonale wie jak się czujemy i o czym do niego mówimy. I choćby to było malutkie krzesło w zatłoczonej poczeklani życia do Niebieskiej Ojczyzny to On i tak będzie umiał nas zrozumieć.

"Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu."
(List do Hebrajczyków 4:15, Biblia Tysiąclecia)

1 komentarz:

  1. Chyba najlepsze co możemy zrobić próbując kogoś pocieszyć to się z nim, albo za niego modlić i jeżeli możliwe, zapytać, czy możemy pomóc.

    Dwie sytuacje.
    I. Kiedy znalazłem się w szpitalu,
    przed zabiegiem kolonoskopii,
    nie czułem pokoju w sercu.
    Wieczorem zaś ogarnęło mnie takie poczucie bliskości Boga, która pamiętam do dziś.
    To jeden z momentów, o których mogę powiedzieć,
    że Bóg poklepywał mnie po ramieniu,
    był tak bardzo doświadczalny.

    Na drugi dzień rano dostałem sms-a od przyjaciółki, że wraz z grupką innym przyjaciół
    modlili się o mnie.

    II.
    Nie raz zdarza się, że sam pociesza, modlę się.
    Staram się ważyć słowa i faktycznie chociaż spróbować wczuć. Tym razem było inaczej.
    Choć zacząłem dobrze, zauważyłem, że moją pacjentkę coś uwiera, podszedłem i zapytałem, czy wszystko co się stało?
    Zaginął jej mąż. Wyszedł z domu do szpitala
    i nie ma go tam. W innych szpitalach też go nie ma. Ona płaczę, a ja...
    nieprzemyślanie: "proszę się nie martwić".
    Nie zdążyłem się zahamować.
    Usłyszałem, tylko, że "jak mogę się nie martwić.
    Czy pan by się na martwił."

    Pomilczałem przy pacjentce.
    Powiedziałem, że Bóg czuwa,
    a ja będę modlił.

    Choć zapomniałem,
    na drugi dzień mąż się znalazł.

    OdpowiedzUsuń