czwartek, 21 kwietnia 2011

Kara

W naszym domu pojawił się swego czasu temat karania dzieci. Nie jest to rzecz niezwykła, gdy ma się przed sobą żmudny i trudny okres wychowania, a takowy miewają przecież wszyscy młodzi rodzice. No więc rozmawialiśmy o sposobach docierania do świadomości dwulatka, metodach wpływania na jego decyzje i postępowanie. Oczywiście mówiliśmy też o karach i nagrodach. Więcej o tych pierwszych, bo to rzecz zdecydowanie mniej przyjemna, bardzo potrzebna i po prostu trudna. Bić czy nie bić? Odsyłać do kąta, a może zamykać w pokoju? Nikt z nas nie chce przecież pastwić się nad dzieckiem, ani tym bardziej się nad nim znęcać wykorzystując przewagę fizyczną i emocjonalną. No ale karać trzeba, bo inaczej trudno mówić o jakichkolwiek zasadach i ich egzekwowaniu na takim małym człowieku.
Sięgam pamięcią do mojego dzieciństwa, bo tam przecież szukać trzeba umiejętności wychowania swojego dziecka. Uczymy się wszak od najmłodszych lat (chcąc nie chcąc) od rodziców, nawet o tym nie wiedząc. No więc pamiętam dokładnie to uczucie, kiedy zbliżała się kara. Bałem się okropnie, choć rodzice z rzadka mnie bili (dziś twierdzą, że nigdy, choć stoję twardo na stanowisku, że pamiętam jakieś epizody). Ale przyjmowałem karanie jako rzecz normalną i zwyczajną. Nie miałem pretensji do rodziców, nie robiłem wyrzutów. Do dzisiaj nie mam im niczego za złe. Widać rozumiałem za co, dlaczego i po co to wszystko. Nawet jak bolał tyłek albo coś tam mi nie było wolno to dzisiaj to bez znaczenia. O to chyba właśnie w tym wszystkim chodzi. Że obie strony nie mają do siebie pretensji za to co się dzieje. Dorosły chce pokazać, że są konsekwencje złego zachowania, lub zwyczajnie chroni przed młodzieńczą nierozwagą, a dziecko naturalnie przyjmuje to jako (wbrew pozorom) właściwy porządek rzeczy, jaki istnieje na świecie. Uczy się szacunku, odpowiedzialności i zasad. Nikt nie ma do nikogo żalu.
Może niestety jednak być inaczej. Są nieszczęśliwe domy, gdzie rodzice są za surowi, zbyt agresywni. Są dzieci które nie znają zasad i potem w życiu gubią się, nie podejmując dobrych decyzji. Bo karć trzeba umieć. Przyjmować karę również. Jeremiasz opisuje historię relacji rodzicielskiej Boga-Ojca wobec Izraela-Jego dzieci, pokazując jak mogą zachwiane być te relacje z Najwyższym w tym temacie:
O Panie! izali oczy twoje nie patrzą na prawdę? Bijesz ich, ale ich nie boli; wniwecz ich obracasz, ale nie chcą przyjąć karania; zatwardzili oblicza swe nad opokę, nie chcą się nawrócić. Jer. 5:3
Jak to jest, że Bóg bije a dzieci nie boli? Za słabo bije? Może powinien mocniej? Raczej nie o to chodzi. Oto ich zatwardziałe oblicze nie chce przyjąć karania, a w konsekwencji nie chce nawrócenia. Otóż to! Karę od Ojca trzeba chcieć przyjąć, ale nie da się tego zrobić bez miłości do Niego. Bez właściwego szacunku, pokory i poczucia gdzie się jest w relacji z Bogiem. Inaczej karanie to nie karanie, a tylko głupie cierpienie w którym nie ma sensu. Jako dzieci Boże musimy chcieć przyjmować Jego strofowanie, bo jest to znakiem, że nas kocha i wychowuje. Nie można myśleć inaczej, że Bóg się znęca, że nie kocha i niesprawiedliwie zadaje ból. Nic z tych rzeczy, bo wówczas nasze własne rodzicielstwo nie miałoby sensu, a karanie dzieci byłoby zaprzeczeniem miłości. A przecież tak nie jest, zgodzicie się, prawda?

3 komentarze:

  1. Ja również pamiętam swoje dzieciństwo i lanie jakie dostawałam od rodziców. Niestety nie tak łatwo zapomniałam te nieprzyjemne chwile, bo nie raz zdarzało mi się dostać niesprawiedliwie (np. nie wiedziałam za co, lub zostałam ukarana zamiast kogoś innego). Wtedy rodzi się takie uczucie żalu, poczucia niesprawiedliwości i niezrozumienia. Wiem, że moi rodzice zawsze mnie kochali (i nadal kochają :), lecz nie zawsze umieli mi to okazać kiedy byłam dzieckiem(prawdopodobnie dlatego, że byli wtedy bardzo młodzi, zapracowani; a ja jestem ich pierwszym dzieckiem). Wielokrotnie, już kiedy dorastałam wydawało mi się, że rodzice mnie nie kochają... właśnie dlatego, że w dzieciństwie straciłam do nich zaufanie, utraciłam z nimi dobry kontakt i prawdziwe relacje. Pamiętam, że w związku z tym zrodziło się we mnie silne postanowienie, że ja nigdy nie będę biła swoich dzieci. Będę z nimi rozmawiać, tłumaczyć im, ale nie bić. I długo tak myślałam, aż do czasu kiedy się nawróciłam i zrozumiałam czym jest biblijne karcenie. Byłam świadkiem jak jedna wierząca siostra pouczała swego 5-letniego syna żeby przeprosił kolegę, którego uderzył. Ostrzegała przy tym, że jeśli tego nie zrobi, to dostanie lanie. Po kilku takich ostrzeżeniach, kiedy chłopiec nadal mocno powtarzał: "nie przeproszę!", spokojnie, bez złości wzięła go za rękę i zaprowadziła do drugiego pokoju żeby wymierzyć karę. Kiedy wrócili, jej syn usiadł jej na kolanach i przytulił się do niej... Osłupiałam, byłam zdumiona. Dla mnie było to niesamowite! On po prostu wiedział, że słusznie został ukarany, wiedział, że pomimo tego lania mama go kocha. No i przytulając się do niej uśmierzał w ten sposób ból pewnego miejsca, w które została wymierzona kara ;)
    Wtedy zrozumiałam, że lanie nie musi być związane z agesją i wyrzucaniem z siebie złości, lecz może być po prostu skutecznym sposobem wychowawczym. Przypomniały mi się też słowa jednego brata w Panu, który na słowa swego syna podczas wymierzania kary: "tatusiu boli!", odpowiedział: "mnie też boli synku, tylko w innym miejscu".
    Kiedy się nawróciłam nie od razu umiałam w pełni przyjąć i zaakceptować tą bezgraniczną doskonałą miłość Boga-Ojca, miałam do Niego nieufne podejście. Niezbyt dobre relacje z moim tatą przełożyły się na moje podejście do Ojca Niebiańskiego i Bóg dość długo "udowadniał" mi, że mnie bezwarunkowo kocha i sprawiedliwie karci.
    Mając w pamięci to czego doświadczyłam w dzieciństwie widzę jak ważne jest okazywanie dzieciom miłości, zrozumienia i zapewnienie im bezpieczeństwa. Bóg w piękny sposób naprawił moje relacje z rodzicami i dziś doświadczam od nich wiele ciepła i miłości. Ogromnie jestem Bogu za nich wdzięczna!
    Życzę Wam mądrości w wychowywaniu dzieci, czerpania tej mądrości od najlepszego i najmądrzejszego Ojca!
    Znowu się rozpisałam... jak zwykle ;))
    Pozdrawiam, Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Sławku, temat rzeka. Ostatnio rozmawiałam ze znajomą, ponieważ niebawem wracam do pomocy w klubie. No i dzieci są coraz bardziej niegrzeczne i uparte. I wtedy rodzi się dylemat - co zrobić, zwłaszcza gdy nie jesteśmy przecież rodzicami? Dawniej było tak, że właściwie cała wieś czy miasteczko wychowywały dzieci - od rodziców, przez różne sąsiadki, babcie, ciotki, dziadków, księży czy pastorów, nauczycieli. Dziś prawie każdy zamyka się w swojej skorupie i nie ma już takich społeczności. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wychowanie to sztuka, która ludziom staje się coraz bardziej obca ( wiem bo pracuję z tzw. trudną młodzieżą ). Znam jednak odpowiedź na pytanie: dlaczego tak się dzieje? Tam gdzie nie ma Boga, nie ma prawdziwej miłości, nie ma prawdy, zainteresowania, życzliwości... nie ma niczego... Ludzie pod wpływem masowej kultury światowej odchodzą od Boga i brną w nicość... smutna rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń