sobota, 26 lutego 2011

Akko

Historia tego niewielkiego miasteczka portowego w Izraelu jest bardzo barwna. Często, gdy myślimy o tamtym małym skrawku ziemi, nad morzem śródziemnym, przed oczyma staje nam złocista kopuła meczetu Omara w Jerozolimie, lub inne religijnie nacechowane miejsce. Jest ich przecież tak wiele, a ci z Was którzy mieli zaszczyt zobaczyć ziemię obiecaną z bliska, mogliby pewnie z pamięci wymieniać te znane nazwy. O Akko, jednakowoż nikt raczej nie wspomina. Jednak w burzliwej historii Izraela, a właściwie jego diaspory, miasto Akko odgrywało ważną rolę na bliskim wschodzie. O jego historii nie czas tu szeroko pisać (zachęcam do zapoznania się z niezwykle ciekawymi dziejami ziemi "świętej" po śmierci apostołów), ale dość wspomnieć, że była to przez wiele lat jedna z najpotężniejszych twierdz krzyżowców, którzy okupywali dawne ziemie Izraela. Miasto to musiało wtedy robić wrażenie twierdzy nie do zdobycia. Właśnie tutaj, mieściła się stolica królestwa po upadku Jerozolimy w XII w. Otoczone było podwójnym pierścieniem grubych murów, chroniące wewnątrz zamek królewski, rezydencje patriarchy i zakony krzyżackie (w tym znanych templariuszy). Historia uczy, że tak ufortyfikowana twierdza przez ponad 100 lat opierała się najazdom wojsk muzułmańskich. Pomimo swej potęgi, miasto zostało w końcu zdobyte w 1291 roku. Następnie prawie doszczętnie spalone i zniszczone.
Po wielu latach, dwóch emirów, Deher al-Omar i następujący po nim al-Jassar, przywrócili świetność temu miejscu, odbudowując w miejsce zniszczonych, nowe mury, budynki i meczety. Zwłaszcza ten ostatni władca (zmarł w 1804 roku) poczynił najwięcej dla uświetnienia tego miejsca. Dzisiaj, przybysze zwiedzający Akko są pełni uznania dla człowieka, który wznosił tyle wspaniałych budowli. Imię Jassara widnieje na większości zabytkowych obiektów miasta. Do dziś, przy meczecie jego imienia znajduje się niewielkie mauzoleum z jego sarkofagiem.

Czemu o tym wszystkim piszę? Otóż emir al-Jassar swój przydomek nosił nie bez przyczyny. Po polsku znaczy to ni mniej, ni więcej tylko "rzeźnik". Pozwólcie, że zacytuję jednego z historyków, który tak napisał w książce "Szalom Izrael":
O okrucieństwach i perfidnych czynach al-Jassara wiedzą tylko nieliczni, wertujący grube tomy dzieł historycznych. (...) Był bezlitosny w traktowaniu wrogów i podejrzanych. Pewnego razu kazał spalić na stosie 37 kobiet ze swojego haremu podejrzewając je o niewierność. (...) Wcześniej, jako młody chłopak służył w Kairze jako płatny morderca i oprawca. Właśnie wtedy zyskał sobie ten krwawy przydomek al-Jassara
Tyle lekcji historii. Dla mnie dzisiaj pozostaje gorzka refleksja, którą wypowiedział kiedyś Jezus do nauczycieli Prawa:
Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Łuk 11:47-48 
Wiecie o czym myślę, prawda? Ileż to razy w naszym życiu - tym zwykłym i tym duchowym (o ile można tak oddzielać w ogóle) - doceniamy, chwalimy albo po prostu akceptujemy rzeczy i czyny które w swej historii nosiły znamiona plugastwa, grzechu albo wręcz walki z samym świętym Bogiem. Żyjemy dzisiaj bezrefleksyjnie, nie analizując jaka jest historia miejsc, instytucji, stanowisk. Zwłaszcza w tym duchowym wymiarze. Szczególnie poważnie pomyśleć muszą nad tym wszyscy ci , którzy społeczność z Bogiem budują na tradycji, miejscach i ludziach, których historia przepełniona jest przelewem krwi, nienawiścią i morderstwem. A przecież w historii chrześcijaństwa tego nie brakuje.

Na szczęście znam też takich, którzy mając świadomość jakie plugawe rzeczy działy się w danym miejscu, nie chciały się tam spotykać z Bogiem na niedzielnych nabożeństwach.

Żyjmy świadomie! Apeluje też do siebie.
Zwłaszcza duchowo.

1 komentarz:

  1. Opowiem Ci teraz Sławku coś z mojego doświadczenia. Niedługo potem, gdy się nawróciłam, zaczęłam bardziej dogłębnie czytać Biblię i zobaczyłam, że nie wszystko zgadza się z tym, czego byłam uczona na religii. Jedną z pierwszych kwestii była sprawa Wieczerzy Pańskiej, wersety na ten temat kompletnie nie przystawały do tego, co mieliśmy w podręczniku. Potem przyszły pytania o chrzest niemowląt i wreszcie badanie historii luteranizmu jako takiego, która nie była tak różowa. W końcu, w momencie kryzysu nie było już tam dla mnie miejsca - gdy miałam problemy, od znajomych słyszałam tylko frazesy z lekcji religii, które nie mogły mi pomóc, a starsi nie byli tym zainteresowani. No i w końcu odeszłam, choć z perspektywy czasu nie żałuję. Czasem, szczególnie tuż przed chrztem miałam takie myśli, żeby wrócić, w końcu jakby nie patrzeć, to też była spora część mojego życia. Ale... No właśnie, ale nie miałam i nie mam już po co. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń