sobota, 5 lutego 2011

Ruiny

Nie jest łatwo przyjmować słowa krytyki, przyznacie. A jeśli dotykają one naszego duchowego życia, naszych "świętości", sposobu oddawania kultu to jest podwójnie trudno.
Kiedyś zdarzyły się dwie bliźniaczo podobne historie, z definitywnie innym zakończeniem. Dwóch wielkich mężów Bożych, stanęło na placu świątynnym, aby wzywać do upamiętania.
To mówi Pan: Stań na dziedzińcu domu Pańskiego i mów do [mieszkańców] wszystkich miast judzkich, którzy przychodzą do domu Pańskiego oddać pokłon, wszystkie słowa, jakie poleciłem ci im oznajmić; nie ujmuj ani słowa!
Takie niecodzienne zadanie otrzymał wielki prorok Boży Jeremiasz (Jer. 26 rozdz.). Co tak ważnego miał oznajmić, że Bóg zabrania mu interpretować i każe powtarzać precyzyjnie słowo w słowo? Coś co musiało boleć słuchających, co miało ich zakłuć w uszy i zdenerwować.
To mówi Pan: Jeżeli nie będziecie Mi posłuszni, postępując według mojego Prawa, które wam ustanowiłem, [i jeśli nie] będziecie słuchać słów moich sług, proroków, których nieustannie do was posyłam, mimo że jesteście nieposłuszni, zrobię z tym domem podobnie jak z Szilo, a z miasta tego uczynię przekleństwo dla wszystkich narodów ziemi.
To było do przewidzenia. Kapłani, prorocy i cały lud nie chcieli nawet słyszeć, że ktoś może wypowiadać takie słowa przeciwko świętemu miejscu, świętemu miastu. Świątynia była miejscem kultu tak wyniesionym, że żadne słowo mówiące o jej bezczeszczeniu nie mogło pozostać bez kary. Tyle, że Bóg był innego zdania. Świątynia i święte miasto nie mają żadnej wartości jeśli ludzie wchodzący do niej codziennie są zepsuci i przesiąknięci grzechem. A tacy wtedy byli, i tacy bywają dzisiaj. Tacy zawołali:
Musisz umrzeć! Dlaczego prorokowałeś w imię Pana, że się z tym domem stanie to, co z Szilo, a miasto to ulegnie zniszczeniu i pozostanie niezamieszkałe? 
Pierwsza reakcja jest bardzo ludzka. Tak nam bliska w codziennych relacjach. Boli nas to, co uderza w nasze wyznawane wartości, słowa które godzą w nasze "świętości". Reagujemy wówczas niechęcią. Czasami zawiścią lub agresją. Jesteśmy skłonni "uśmiercić" oszczercę, który dopuścił się krytyki. Kapłani krzyczeli: "Człowiek ten zasługuje na wyrok śmierci, gdyż prorokował przeciw temu miastu, jak to słyszeliście na własne uszy". Poznajecie to zdanie? A potem zdarzył się cud. Pojawili się ludzie którzy usłyszeli coś więcej, niż oszczerstwo. Zobaczyli, że są jeszcze prawdziwe argumenty. To oni powiedzieli:
Człowiek ten nie zasługuje na wyrok śmierci, gdyż przemawiał do nas w imię Pana, Boga naszego.
Tak, to był prawdziwy cud, bo Jeremiasz powinien był zginąć. Przecież wyrok na niego wydali nie byle pospolici ludzie, a największe ówczesne autorytety. Ale pojawił się głos rozsądku. A może nawet nie rozsądku. Pojawił się głos pokuty, i to wychodzący z ludu.

Wiele lat później, na tym samym świętym miejscu stanął Jezus - posłaniec Boży. Ojciec przemówił przez Syna, ku zbawieniu i przestrodze tych którzy słuchali. Tak jak kiedyś Jeremiasz, tak On przemówił w świątyni i prorokował:
Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. (Łuk 21:5)
I znowu zabolało to najbardziej tych którzy mienili się być strażnikami "świętości". To właśnie oni, kapłani i uczeni w piśmie wypowiedzieli później te diabelskie słowa:
Myśmy słyszeli, jak On mówił: Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony. Lecz i w tym ich świadectwo nie było zgodne. Wtedy najwyższy kapłan wystąpił na środek i zapytał Jezusa: Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciw Tobie? (...) Wówczas najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Słyszeliście bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje? Oni zaś wszyscy wydali wyrok, że winien jest śmierci. (Mar. 14rozdz.)
W ich sercach nie zdarzył się żaden cud. Nie pojawił się też nikt z ludu, kto ocaliłby życie Jezusa, syna Bożego. Dzisiaj, patrząc na to, co otrzymaliśmy dzięki Jego śmierci, powiemy, że tak było lepiej. Ale nie to jest dla mnie teraz najważniejsze. Czytam te dwie historie i zastanawiam się nad napomnieniem i pokutą. Jak to jest, że zanim popatrzymy na siebie samych, chętni jesteśmy do "uśmiercenia" posłańca Bożego który głosi nam słowo napomnienia? Dlaczego tak trudno dostrzec głos rozsądku w sobie, który każe zobaczyć jaka jest prawda? Jak często nie słyszymy w ogóle tego głosu? Czy nasze "kapłaństwo" i "świętość" nie przysłaniają widoku na prawdziwe, Boże Słowo powiedziane do nas?

Czasami ludzie bardziej boją się o świątynię Bożą, niż samego Boga. Niestety.

2 komentarze:

  1. To jest także ostrzeżenie dla nas. I u nas nie brak sytuacji, kiedy jeden zbór delikatnie mówiąc nie przepada z drugim tylko dlatego, że oni inaczej robią pewne rzeczy. Mnóstwo ludzi uważa dziś, że tylko oni mają rację. A gdyby tych, co tak uważają, posadzić koło siebie, to ciekawa jestem jakby ich dyskusja wyglądała... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Delikatnie mówiąc nie przepada" - zastanawiam się kiedy dla ludzi będzie lepszy czas, żeby za sobą przepadać jak nie dzisiaj... W Królestwie Bożym do którego tęsknie zmierzamy nie będzie czasu na to, żeby kogoś polubić. Tak mi się wydaje. Inaczej jaki sens miałoby ciągłe mówienie przez apostołów o miłości do braci.

    OdpowiedzUsuń