sobota, 5 marca 2011

Przy piaskownicy

"Nie wyobrażam sobie jak mogłoby wyglądać życie bez naszego ślicznego Mareczka, nie wiem jak mogliśmy kiedyś żyć bez niego" 
Słowa te padły bodaj na osiedlowej piaskownicy z ust młodej matki, którą spotkałem tam niemal przypadkowo. Jako że nie pamiętam dokładnie o kogo chodziło, to imię oczywiście zmyśliłem. Ale przekaz pozostaje taki sam. Wtedy, 3-4 lata temu, zupełnie do mnie to zdanie nie trafiło. Nawet chyba uznałem je za formę dziwactwa rodzicielskiego i tylko się uśmiechałem z politowaniem, kiwając głową, udając fałszywe zrozumienie. Okazuje się jednak, że człowiek bardzo mało zna sam siebie, póki czegoś nie przeżyje. Niby to oczywistość, ale jakże dogłębnie się o tym przekonujemy kiedy mijają lata i wchodzimy w kolejne role jakie powierza nam w życiu Bóg. I tak, odkąd jesteśmy z Bogusią rodzicami, to siadamy niekiedy po 22.00, mając pierwszą wspólną chwilę i wspominamy czasy, kiedy byliśmy sami, niezależni i zupełnie wolni. O dziwo, wcale nie tęsknimy za tamtym życiem, a raczej myślimy o tym, jak wiele godzin potrafiliśmy roztrwonić. Teraz, kiedy wykorzystuje się każdą wolną chwilę na sprzątanie, gotowanie, czytanie, modlitwę, to ze zdziwieniem odkrywamy, że wcale nie robimy mniej niż kiedyś. Nasz dom jest równie zadbany, jedzenie podobnie (a czasem nawet bardziej) smakowite, kontakt z Bogiem tak samo codzienny. Praca uszlachetnia i rozwija dobre uczucia. Paradoksalnie ilość wolnego czasu, a dokładniej mówiąc jego brak, pozwala ze zdwojoną nadzieją oczekiwać na wspólne, krótkie chwile spokoju. Czekamy i cieszymy się na myśl o wieczorze, weekendzie lub wczasach. Okazuje się, że duża aktywność, codzienne zmęczenie paradoksalnie stają się przyczynkiem do podejmowania kolejnych wyzwań i prac. Kiedy żyliśmy leniwie, na wszystko brakowało czasu i energii, a teraz prawie wszystko jest osiągalne. Podsumowując - dożyliśmy momentu, kiedy z całą pewnością mógłbym powiedzieć, że nie wyobrażamy sobie jak mogliśmy kiedyś żyć sami. Bez dzieci :) Ale to nie jedyna zmiana i prawda jaką o sobie odkryłem mając dzieci.



Kiedyś nie rozumiałem tego, że Bóg na te kilka chwil ukrzyżowania opuścił Jezusa. Nie rozumiałem co czuł, kiedy zabijali Jego SYNA. Jego ukochanego syna. Nie wiedziałem jakie to uczucie może być, kiedy zagląda nam w oczy strach o bliską, kochaną osobę. Nie wspominając już o własnym, bezbronnym dziecku. A czytałem, przecież tyle książek przed maturą o czasach około-wojennych, i co za tym idzie, o różnych strasznych rzeczach, jakie działy się w rodzinach, małych i dużych społecznościach dotkniętych przekleństwem wojny. Nie pamiętam, żebym bardzo to przeżywał. Tak ponad miarę.
A dzisiaj?
Kilka książek ostatnio w tramwaju przeczytałem, co jedną to trudniejszą. Kiedy czytałem o małym Hasanie z "Chłopca z latawcem" to płakałem przez cały czas jazdy do domu. Potem gdy go z żoną bestialsko zastrzelili na ulicy, zostawiając ich małego synka, to przez cały wieczór nie mogłem się z tym pogodzić i z trudem zasnąłem. Teraz, kiedy czytam o historii Izraela z ostatniego wieku, to każde wspomnienie holokaustu, zwłaszcza kiedy wspomina się konkretne rodziny i dzieci, bardzo dużo kosztuje mnie to emocji. Łzy mi się cisną do oczu i ludzie dziwnie na mnie patrzą, kiedy walczę ze sobą odwracając się w stronę okna. Ciężko to powstrzymać. A kiedy czasem uruchamiam wyobraźnię i stawiam swoją rodzinę w tamtych warunkach, myślę nad wyborami jakich musiałbym dokonywać, to płacze jak bóbr.

Ile tak na prawdę wiem o świecie, sobie i Bogu? Trudno powiedzieć, bo sam siebie nie znam. Pewnie minie jeszcze ładnych parę lat, zanim będę mógł właściwie oceniać otaczającą mnie rzeczywistość. Dobrze, że przynajmniej już teraz wiem ile jeszcze nie rozumiem. Może nie będę zbyt surowo osądzał innych.

3 komentarze:

  1. Tak rzeczywiście jest, że dopóki czegoś sami nie przeżyjemy, nie jesteśmy w stanie tego w pełni zrozumieć...
    Tak sobie też myślę o różnych doświadczeniach i trudnościach, które w życiu mamy. Myślę, że jeśli przechodzimy przez coś z Boża pomocą, możemy potem skutecznie pocieszać innych w podobnej sytuacji.
    "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i wszelkiej pociechy, który pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym, abyśmy tych, którzy są w jakimkolwiek utrapieniu, pocieszać mogli taką pociechą, jaką nas samych Bóg pociesza". II Kor. 1,3-4

    BTW: Urocze macie dzieciaczki :)
    Pozdrawiam całą rodzinkę!
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. To było mniej więcej tak... ;) Dziękuję, dziękuję, dziękuję za naskrobanie "czegoś" w moim ulubionym dziale. Mimo że po cichutku i anonimowo czytam każdy Twój wpis i po skończeniu z wyczekiwaniem wypatruję kolejnego. I teraz właśnie czekam... ;) Bo nasze życie polega w niemałej części właśnie na czekaniu. Ciepłe buziaczki dla Hani, Pawełka i Bogusi

    OdpowiedzUsuń
  3. Monika~ dziękujemy za miłe słowa o naszych dzieciach. Werset, który podałaś bardzo motywujący. Nie pamiętałem go.

    Iza~ jak się domyślam :) Cieszę się, że czytasz. Mnie to motywuje, do pisania, czytania i myślenia. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń