piątek, 6 maja 2011

Zosia

Dawno nic tutaj nie napisałem.

6:40. Pochyliłem się nad dziecięcym łóżeczkiem Hani. Wiedziałem, że na mnie czeka bo od paru chwil głośno dopominała się towarzystwa. Powitała mnie szerokim uśmiechem wyspanego i szczęsliwego dziecka. Bogusia smacznie sobie drzemała obok (tak mi się przynajmniej zdawało). Czułem się rześko, choć spałem niewiele ponad 5 godzin. Do późna czytałem. Trochę Biblię, więcej książkę o bazach danych. "O której poszedłeś spać wczoraj?" Pytanie wyrwało mnie z zabawy. A więc nie spała. "Przed pierwszą" odpowiedziałem, próbując równocześnie uwolnić palce z uścisku małych rączek. Hania głośnio gaworzyła, ciesząc się zapewnie, że ktoś do niej mówi. "Pisałeś coś?" zapytała Bogusia po chwili przerwy. Wiedziałem o co jej chodzi. Przecież od kilku miesięcy o takiej porze pisywałem na bloga kolejne przemyślenia. Dziwne, wczoraj nawet mi to przez głowę nie przeszło. Ba, nawet to pytanie Bogusi mnie zaskoczyło. A przeciez jakże zasadne. "Nie pisałem... czytałem." Czułem, że się tłumaczę, choć bardziej przed sobą samym niż przed nią. NIe pamiętam czy zapytała jeszcze dlaczego, czy sam z siebie zaczałem mówić o powodach. Rzecz była dla mnie oczywista. Od 2 tygodni w mojej głowie nie ma miejsca na składanie okrągłych zdań. To nie wina braku przemyśleń, raczej emocji i stresów. Szukam pracy, biorę udział w rekrutacjach, pisze testy, rozmawiam po angielsku. W zborze przyjąłem chętnie służbę słowem, co rówież mnie porusza, choć jeszcze ostateczna decyzja nie zapadła. Myśli same uciekają, nawet wtedy gdy chcę spokojnie poczytać. Nie wspominając nawet o pisamiu. Zamiast tego czytam, bo chcę sie przygotowac do nowej pracy. Ba, najpierw chciałbym ją wogóle dostać. O tym też myślę, skoro mają zwalniać kolejnych pracowników w moim zespole. Nie wiem czy to wszystko powiedziałem Bogusi rano, ale na pewno chciałem powiedzieć. Mam prawo do niepokoju. Emocji nie da się oszukać. Kiedy brak jest wewnętrznego pokoju wtedy trudno o dobry kontakt z Bogiem, właściwą anlizę otaczającego świata. Myśli powracają natrętnie, uciekają do spraw codziennych.

6:50. Położyłem się na materacu obok żony. Nie rozmawialiśmy. Patrzyłem na Hanię, jak próbuje wychylić głowę zza szczebelków łóżeczka, aby zerknąć gdzie jestem. Z trudem udaje jej się na chwilkę podrywać i rzucić spojrzenie w moją stronę. Zaraz potem główka jej opada na materac. Leży na brzuchu i walczy w swoim małym świecie o swoje. Tak jak ja, choć mi wydaje się, że mam trudniej. Myśli znowu uciekły do pracy, przyszłości. Kolejny raz czuję mrowienie gdy układam w głowie możliwe scenariusze wydarzeń. Hania położyła głowę na chwilę, żeby odpocząć. Pawełek śpi w pokoju obok.

7:00. Tatuś otworzył drzwi do pokoju. "Babcia z Woli umarła". Cisza. Zupełna cisza. W pokoju, w głowie. Nawet Hania nic nie mówiła przez chwilę. A więc jednak. Pomimo, że wszyscy mówili o poprawie to nadszedł koniec. Tatuś zamknął drzwi i zostaliśmy sami w ciaśniejszym niż zwykle pokoju. Przez głowę przemknęło mi wspomnienie tego jak byliśmy miesiąc wcześniej w jej niebieskim drewianym domu, który pamięta jeszcze moją mamusię biegającą boso po deskach podłogowych. Nic się nie zmieniło. Izby takie jak kiedyś, gorący piec, meble ręcznie robione przez dziadzia. Siedzieliśmy z babcią na jej kanapie, jak zawsze pod pierzyną. Oboje z Bogusią mieliśmy wrażenie, że żegna się wtedy z nami. Błogosławiła nasze dzieci, życzyła opieki Bożej w życiu. Tak wtedy na nas patrzyła z uśmiechem i miłością. Na jej 92-letniej twarzy widać było radość, że może do nas o tym mówić. O tym co było dla niej najważniejsze w życiu - o opiece Bożej i trwaniu przy Jezusie. Przytulała ostatni raz, wuki i prawnuki. Jakże dzielna to była kobieta. Niechby choć trochę z jej dobroci, pracowitości i ducha Bożego spłynęło na nasza Hanię. Niech choćby przez to, że jest Hanią Zofią Pietrzyk, właśnie ze względu na jej niezwykłą prababcię Zofię Czubę. Odpoczywaj w pokoju babciu Zosiu oczekując na piekny dzień zmartwychwstania, gdy Pan poda tak upragnioną przez Ciebie rękę i powie "Wstań!"

7:30. siedzę w tramwaju naprzeciwko mojej mamusi. Ja do pracy, ona do domu starców w Miechowie. Patrzę na twarz tak przecież podobną do babci Zosi - jej mamy. Patrzę na oczy zeszklone i ściska mi gardło. Trudno mi nie płakać, ale się trzymam. Ona też, bo twarda to kobieta, jak one wszystkie - dziewczyny z Woli Lubeckiej. Wspominamy trochę rodzinę babci. Nie za dużo, wiecej milczymy. Ciężko z resztą się mówi. Jednego mogę być pewny. W jej głowie zostaje wspomnienie o dobrej, kochającej mamie, której udało się przekazać córkom największy skarb jaki miała - wiarę i zaufanie do Boga.

8:00. Zaczynam kolejny dzień. Podobny, ale inny. Myśli nie uciekają, nie czuję też niepokoju. Jest za to smutek.

4 komentarze:

  1. pokoju w tym smutku dla Was...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie napiszę, że wiem co czujesz. Bo jeszcze nie wiem. Choć moi obaj dziadkowie umarli, jeden 20 lat temu, drugi 8 lat. Obie babcie żyją i dzielnie sobie radzą, choć ostatnio z niemałą pomocą najblizszych. Ja coraz częściej ostatnio boję się odbierać telefon od rodziców żeby nie usłyszeć tych kilku słów, które Ty dziś o 7 usłyszałeś od Taty-Edzia. Waszej babci nie znałam, ale tylko z opowiadań słyszałam o tym jaką ciepłą była kobietą. I warto za życia tak postępować, żeby jeszcze ktoś o nas kiedyś mógł też tak powiedzieć.Nie będzie nas z wami w niedzielę, dlatego trzymajcie się ciepło i pamiętajcie, że ta rozłąka z najbliższymi to tylko na chwilę... pozdrawiam :* (bela_isa)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiecuję modlitwę i przytulam Was do serca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziekuję Wam wszystkim za ciepłe słowa. Niech Bóg będzie z Wami!

    OdpowiedzUsuń