niedziela, 15 stycznia 2012

Uderzyć o beton

Wybraliśmy się z Bogusią do kina. Nie pamiętam kiedy ostatnio mogliśmy coś razem obejrzeć, więc było to nie lada przeżycie. Sami rozumiecie. Babcia dograna, wszystko ustawione, dzieci spały. Oglądaliśmy "listy do M." i fajne było.

Myślę nad tym ile z osób w kinie chciałoby takiego cudownego rozwiązania swoich rodzinnych problemów jak w scenariuszu. Siedzą przecież na sali tacy jak my, rodzice, siedzą chłopaki z dziewczynami, siedzą dzieci. Każdy "coś" ma w swoim domu czego nie chce, o czym nie umie rozmawiać i czego nie znosi. Na te kilkadziesiąt minut zanurzamy się my wszyscy w dopieszczonym świecie, gdzie tylko miłość i dobroć zwyciężają. Smakujemy to i rozkoszujemy się szczęściem innych. Gdzieś jednak pozostaje pytanie co z nami przed ekranem? Film się skończy i trzeba wrócić do bolesnej rzeczywistości, gdzie króluje nuda i męcząca codzienność. Ilu marzy by jak Szczepan skoczyć i rozbić się o beton-nie beton, potem powstać i zacząć wszystko od nowa? Znam takich, którzy twierdzą, że czekają w życiu na Boską karcącą rękę, która uderzy, ale nie zabije. Widzą swoją niemoc w kontakcie z dziećmi, mężem czy żoną. Nie mają siły by coś ruszyć i zmienić. Wierzą w Boga, ale nie wierzą, że może być lepiej.

Czasem sam rozmyślam nad tym wszystkim. A może poprosić Boga w ich imieniu? Może trzeba im rodzinnych dramatów, ciężkich chorób i kalectwa by powstać i zacząć od nowa? By wziąć tę choinkę i pójść do domu odmienionym? Tylko czy człowiek wie o co prosi? A co jak Bóg na tą krótką chwilę straci cierpliwość i da to czego nie chcielibyśmy wcale dostać? Przecież to nie kino, a życie potrwa więcej niż 90 min. I płakać trzeba będzie więcej. Czy wytrzymamy?

A może Bóg będzie jednak mądrzejszy i nie wysłucha tych wołań? Bo nie będzie chciał. Co wtedy? Zostaniemy by czekać do końca życia w tej beznadziei? Myśląc że ktoś-nie ktoś, za mnie rozwiąże problem? A może jednak samemu zabrać się za to? Wpakować rodzinę do auta i śpiewać kolędy? Uda się z pewnością, ale raczej na filmie.

Wierzę, że można inaczej. Można w słabości. Powiedzieć przed Bogiem razem w modlitwie o sobie. O tym w czym sobie nie radzimy i jak cierpimy. Że nie wiemy jak, ale chcemy. Bóg kocha się w słabości. Kocha tych którzy są przed nim bezradni. Mamy w sobie tą cząstkę Jego charakteru, czuję to. Czyjaś bezsilność porusza nas, boli i realnie zmienia. Ciebie mężu, gdy posłuchasz żony, was dzieci gdy zobaczycie rodziców innych niż do tej pory. Ale ta mowa musi być szczera i prawdziwa, nigdy udawana. Na niby tego się nie da zrobić. Tylko czy potrafisz tak rozmawiać z żoną, mężem lub dzieckiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz