Sięgam pamięcią do mojego dzieciństwa, bo tam przecież szukać trzeba umiejętności wychowania swojego dziecka. Uczymy się wszak od najmłodszych lat (chcąc nie chcąc) od rodziców, nawet o tym nie wiedząc. No więc pamiętam dokładnie to uczucie, kiedy zbliżała się kara. Bałem się okropnie, choć rodzice z rzadka mnie bili (dziś twierdzą, że nigdy, choć stoję twardo na stanowisku, że pamiętam jakieś epizody). Ale przyjmowałem karanie jako rzecz normalną i zwyczajną. Nie miałem pretensji do rodziców, nie robiłem wyrzutów. Do dzisiaj nie mam im niczego za złe. Widać rozumiałem za co, dlaczego i po co to wszystko. Nawet jak bolał tyłek albo coś tam mi nie było wolno to dzisiaj to bez znaczenia. O to chyba właśnie w tym wszystkim chodzi. Że obie strony nie mają do siebie pretensji za to co się dzieje. Dorosły chce pokazać, że są konsekwencje złego zachowania, lub zwyczajnie chroni przed młodzieńczą nierozwagą, a dziecko naturalnie przyjmuje to jako (wbrew pozorom) właściwy porządek rzeczy, jaki istnieje na świecie. Uczy się szacunku, odpowiedzialności i zasad. Nikt nie ma do nikogo żalu.
Może niestety jednak być inaczej. Są nieszczęśliwe domy, gdzie rodzice są za surowi, zbyt agresywni. Są dzieci które nie znają zasad i potem w życiu gubią się, nie podejmując dobrych decyzji. Bo karć trzeba umieć. Przyjmować karę również. Jeremiasz opisuje historię relacji rodzicielskiej Boga-Ojca wobec Izraela-Jego dzieci, pokazując jak mogą zachwiane być te relacje z Najwyższym w tym temacie:
O Panie! izali oczy twoje nie patrzą na prawdę? Bijesz ich, ale ich nie boli; wniwecz ich obracasz, ale nie chcą przyjąć karania; zatwardzili oblicza swe nad opokę, nie chcą się nawrócić. Jer. 5:3Jak to jest, że Bóg bije a dzieci nie boli? Za słabo bije? Może powinien mocniej? Raczej nie o to chodzi. Oto ich zatwardziałe oblicze nie chce przyjąć karania, a w konsekwencji nie chce nawrócenia. Otóż to! Karę od Ojca trzeba chcieć przyjąć, ale nie da się tego zrobić bez miłości do Niego. Bez właściwego szacunku, pokory i poczucia gdzie się jest w relacji z Bogiem. Inaczej karanie to nie karanie, a tylko głupie cierpienie w którym nie ma sensu. Jako dzieci Boże musimy chcieć przyjmować Jego strofowanie, bo jest to znakiem, że nas kocha i wychowuje. Nie można myśleć inaczej, że Bóg się znęca, że nie kocha i niesprawiedliwie zadaje ból. Nic z tych rzeczy, bo wówczas nasze własne rodzicielstwo nie miałoby sensu, a karanie dzieci byłoby zaprzeczeniem miłości. A przecież tak nie jest, zgodzicie się, prawda?