piątek, 28 stycznia 2011

Znaczek w klapie

Przypomina mi się jedna rozmowa w naszym domu. Siedzieliśmy z koleżanką późnym popołudniem i rozmawialiśmy o koncertach Syloe. Parę lat temu to było. Dziewczyna pracowała w dziale promocji koncertów i imprez masowych w urzędzie miasta, więc pytaliśmy co zrobić aby nasze występy docierały do jeszcze szerszej publiczności. Między innymi doszło do tematu plakatowania miasta. Usłyszeliśmy to co wiedzieliśmy w sumie od dawna. Magnesem dla publiczności okazuje się nie wielkie logo, nie szokujący tytuł, a mały znaczek patrona medialnego u dołu. I proporcjonalnie do ilości tych znaczków rośnie zainteresowanie potencjalnych odbiorców. Zaskoczeni? Pewnie nie, bo przecież sami na to zwracamy uwagę. Cała rzecz w zaufaniu i poczuciu przynależności, jak się okazuje. A taki malutki symbol może dzisiaj znakomicie zbudować pomost pomiędzy ludźmi. To nie wszystko. Przecież jest jeszcze identyfikacja z symbolem. W mojej firmie rozdawali ostatnio lśniące, metalowe broszki, do obowiązkowego noszenia i godnego reprezentowania "wartości naszej korporacji" jak to nazywano. Koniec, końców nikt ich nie nosi. Okazuje się, że wartości nie buduje się przez znaczek.

Wiele znaczą dla nas, ludzi, symbole religijne. Chrześcijanie upodobali sobie szczególnie krzyż, jako swój znak religijny. Noszono je na ubraniach i płaszczach, zawieszano na szyi, przypinano do krawata lub wpinano w klapę marynarki. Krzyże stoją dzisiaj na kościołach, na salach zborowych i cmentarzach. Mają dać poczucie zaufania, przynależności do Chrystusa, kościoła, grupy. Tak było i będzie, i tylko jedno mnie irytuje. Pamiętacie niedawną walkę o krzyże w Polskich szkołach, albo żenującą walkę przed Pałacem Prezydenckim? A co z tym, że codziennie mijam w drodze do pracy kamienicę, na której nabazgrana wisi na szubienicy gwiazda Dawida?

Taka refleksja mnie ogarnia, że każdy symbol religijny można splugawić.  Spoglądam na historię powszechnego chrześcijaństwa. Były czasy, gdy widok krzyża na płaszczu napawał panicznym strachem, a nie miłością do Chrystusa. Z dumą nosili go tylko ci, co rozdawali śmierć, a nie życie wieczne. Dzisiaj krzyże zawieszają sobie zarówno mafiozi, jak i dewoci. Wierzący i niewierzący. Chrześcijanie, w których Chrystus nie mieszka, i tacy, którzy na co dzień chcą z Nim być. A ja twierdzę, że zawieszenie krzyża na szyi nie jest dla każdego. Chcesz nosić? To z pełną odpowiedzialnością. Bo to symbol męczeństwa i śmierci. Symbol twojej grzeszności i Bożej łaski. To decyzja o Twojej śmierci dla Jezusa i życia pełnego wyrzeczeń. Jesteś na to gotowy?

Niech przykładem pełnej odpowiedzialności za symbole, które nosimy, będą te zdjęcia.
Nic więcej nie napiszę.




wtorek, 25 stycznia 2011

"Chcę" - Jezus

Mt 8:2-4

Tłum mnie przeraża. Może dlatego, że kiedyś krzyczał "ukrzyżuj! ukrzyżuj!". Trudno się jest oprzeć masie ludzi. Nawet jeśli masz rację, to cię nie usłyszą, nie zrozumieją. Prędzej odepchną, zadepczą. A gdyby tak trzeba było zdobyć się na odwagę i pokazać w tłumie będąc INNYM?

Gdy zeszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go

Trudno spodziewać się tłumu wokół trędowatego. Zapewne podszedł z przodu, żeby bezpośrednio spotkać Jezusa. Tacy jak on, chorzy na trąd nie miewają wielu zdrowych przyjaciół. Prędzej inni, podobni do niego otaczali go na co dzień. A jednak wierzył, że może być zdrowy. Pragnął uzdrowienia jak każdy, ale jako jedyny stanął tego dnia przed Nim. Taki jaki był. Obrzydliwy, cuchnący, nieuleczalnie chory. Nieuleczalnie dla innych, ale nie dla Niego.

Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.


Głęboko porusza mnie ich rozmowa. Bezsprzecznie jedna z najpiękniejszych w całej Biblii. Prorocza w całej treści.
Krótka, bez zbędnej kurtuazji. Ale pełna uczucia i miłości. To czuć w tym tekście. Te dwa zdania zdania dotykają dzisiaj mojego serca. Tam było coś więcej niż "tylko" uzdrowienie.

/Jezus/ wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: Chcę, bądź oczyszczony!

Czujecie to co ja? Widzicie Jezusa stojącego nad tą resztką człowieka? Stojącego wobec żywej wiary połączonej z ogromnym cierpieniem? Urzeka mnie to jedno słowo Jezusa. Mógł nic nie mówić tylko uzdrowić. Mógł pochwalić wiarę jak u innych, cudownie leczonych, i odejść dalej.

A On powiedział: chcę

Wtedy naprawdę chciał. Nic nie musiał. Ale chciał.
To słowo wiele zmienia. Pokazuje piękne wnętrze Syna Bożego. Pozwala bez reszty zakochać się w Jezusie.

Dzisiaj ja stoję przed Tobą Jezu trędowaty grzechem.
Panie, jeśli chcesz, możesz mnie czyścić.

Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś
(Ew. Jana 17:24, Biblia Tysiąclecia)

niedziela, 23 stycznia 2011

Po całym świecie

Usprawiedliwienie przed Bogiem możliwe jest tylko z wiary. Tego uczy Ewangelia Chrystusowa. Jaka z tego realna korzyść dla nas? Wielka. Życie wieczne, chwała i dostojeństwo. Inaczej trzeba będzie stanąć przed sądem i odpowiedzieć za każdą nieprawość. Za każdy grzech.
A więc wiara. Cóż to jednak jest? Nazwa grupy chrześcijańskiej spotykającej się co niedzielę? Czy sposób interpretacji Słowa Bożego w czasie nabożeństwa? Albo indywidualny kontakt z Bogiem, pewność Jego istnienia i spełnienia się obietnic? Pojemność tego słowa, w dzisiejszym języku jest olbrzymia. Dla mnie to sposób życia, codzienność z Bogiem. Począwszy od porannej modlitwy i zamyślenia nad Słowem a skończywszy na drobnych uprzejmościach w sklepie osiedlowym.

Dwa wersety o życiu wiarą. Dwie skajności.

"Na samym początku składam dzięki Bogu mojemu przez Jezusa Chrystusa za was wszystkich; ponieważ o wierze waszej mówi się po całym świecie."  (Rzym. 1:8)

"Ty, który chlubisz się Prawem, przez przekraczanie Prawa znieważasz Boga. Z waszej to bowiem przyczyny - zgodnie z tym, jest napisane - poganie bluźnią imieniu Boga." (Rzym. 2:23)


Życie Bożym Prawem, codzienne spełnianie dobrych uczynków, ożywia moją wiarę. Inaczej pozostaje martwa, a taka mnie nie usprawiedliwia. Raczej urąga imieniu Bożemu. Wierzący niepraktykujący? Lepiej by było nie poznać Boga, niż tkwić w takiem stanie.
A zatem niech wiara nasza będzie na ustach całego świata. Niech będzie żywa ku chwale i czci Ojca!

piątek, 21 stycznia 2011

Utracone dzieciństwo

Czasami zdrzaja mi się silne bóle głowy. Taka już moja uroda, jak mówi moja mamusia. Nie lubię tego uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy idę po schodach do mieszkania a już z daleka słychać radosny hałas domowej atmosfery. "Pawełku ciszej, bo tatusia boli głowa" powtarza Bogusia, a Pawełek po raz kolejny odkłada flet na stolik. "Tata, boli głowa, cichutko" powtarza, by za minutę z krzykiem wpaść, pędząc samochodem dziecięcym, prosto na mój fotel. Nie, nie robi mi tego specjalnie, ani na złość. Wiem o tym doskonale. Zwyczajnie na świecie nie dociera do niego, że mnie boli. Jest dzieckiem, i ciepienie jest dla niego abstrakcją. Jego czas jest pełny radości, a nie smutków. Czas, w którym króluje życie, a śmierć nie istnieje.

Jednym z kilku dowodów na to, że wkraczamy w świat dorosłych, jest uświadomienie sobie cierpienia drugiego człowieka. Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy dotarło do mnie, że rodzice kiedyś umrą. Nie mogłem się z tym pogodzić. Wydawało mi się to okrutne i niemożliwe. Powoli wchodziłem w trudny świat dorosłych, za którym tak tęskniłem.

Przytłacza mnie ostatnio ilość informacji o cierpieniu i śmierci. Zwłaszcza, że dotyka to moich bliskich. Mama przyjaciółek umiera, trapiona ciężką nieuleczalną chorobą kości. Kiedy się o tym dowiedziałem dzisiaj rano poczułem niepokój i smutek. Czytam na Facebooku prośbę o modlitwę kolejnej osoby. Leży w szpitalu - ma chorą tarczycę. Poważna sprawa. A przecież są jeszcze inni. Wielu innych. Jeden popełniony przez człowieka grzech zbiera straszliwe żniwo. Szatan pokazuje swoje prawdziwe, złowrogie oblicze. Takiego świata Bóg nie chciał.

A przecież Syn Boży kiedyś pokonał śmierć. Pokonał kłamcę i mordercę szatana. Umarł i zmartwychwstał w mocy chwały Ojca. Niechby już wypełniły się te słowa, tak na to czekam:

"A gdy to, co jest skazitelnego, przyoblecze nieskazitelność, i to, co jest śmiertelnego, przyoblecze nieśmiertelność, tedy się wypełni ono słowo, które napisane: Połkniona jest śmierć w zwycięstwie. Gdzież jest, o śmierci! bodziec twój? Gdzież jest, piekło! zwycięstwo twoje? Lecz bodziec śmierci jest grzech, a moc grzechu jest zakon. Ale niech będą Bogu dzięki, który nam dał zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa."
(1 list do Koryntian 15:54-57, Biblia Gdańska)

Tęsknię za tym czasem, gdy znowu jak dziecko popatrzę na Ojca. Gdy ból głowy będzie abstrakcją, odległym wspomnieniem z przeszłości. Gdy życie będzie radością przebywania w domu Ojca. Tęsknię za tym odległym czasem utraconego dzieciństwa. Boże przyjdź Królestwo Twoje!

czwartek, 20 stycznia 2011

Święci za życia

Słowo święty jest bardzo pojemne. W dzisiejszym języku święty może być Bóg, Papież, spokój, słowo... Zauważam jednak, że mało kto używa go tak, jak mieli to w zwyczaju bohaterowie z kart Biblii. Świeckie zastosowanie tego słowa zostawiam, bo interesujące jest bardziej jego prawdziwe, biblijne znaczenie, oraz to jak chrześcijanie używają go dzisiaj.

Kilka dni temu świat obiegła informacja o kolejnych milowych krokach, jakie wykonali przedstawiciele Kościoła ku wyniesieniu na ołtarze Jana Pawła II. Najlepiej wyrazi to cytat z wiadomości przeczytanej na Onecie:

„Spodziewam się, że to będzie kanonizacja” – powiedział „Tygodnikowi” bp Tadeusz Pieronek. Przewodniczący Trybunału Rogatoryjnego, badającego życie, działalność i pisma Karola Wojtyły do czasu, gdy został papieżem, już kilka miesięcy temu mówił publicznie o możliwości ogłoszenia Jana Pawła II od razu świętym. Nie wyklucza tego także kard. Stanisław Dziwisz.
Obecnie obowiązujące prawo nie przewiduje jednak kanonizacji bez wcześniejszej beatyfikacji. W przypadku, gdy kandydat na ołtarze nie umarł śmiercią męczeńską, odrębnymi procesami bada się heroiczność jego cnót oraz cud dokonany przez Boga za jego wstawiennictwem. Gdy oba procesy przyniosą pomyślne wyniki, zweryfikowane później przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych, papież może taką osobę ogłosić błogosławioną. Oznacza to zezwolenie na publiczny kult w Kościele – nowy błogosławiony zostaje wpisany do kalendarza liturgicznego. Z kolei proces kanonizacyjny nie zajmuje się już stwierdzaniem heroiczności cnót (przyjmuje wyniki procesu beatyfikacyjnego), bada natomiast nowy cud dokonany za wstawiennictwem błogosławionego. Warunek stawiany przez prawo kanonizacyjne jest jeden: nowy cud musi się wydarzyć już po ogłoszeniu beatyfikacji. Gdy cud zostanie potwierdzony, papież ogłasza błogosławionego świętym. - źródło: http://wiadomosci.onet.pl/jp2/5171,2,1367324,text.html

Powyższe słowa, ogólna atmosfera w Polsce i na świecie, zachęciły mnie do dokładniejszej analizy jaka może być moja świętość przed Bogiem. Krótke zapiski z tego, o czym rozmyślam przedstawiam Wam do zastanowienia. Zaproponuję kilka fragmentów z Biblii, żeby pokazać, jak świętość była i jest postrzegana przez Boga. A więc zaczynajmy.

Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że słowo święty najlepiej odnosi się do Niego - samego Ojca. Sam zresztą o sobie tak powiedział, a skrupulatnie zostało to zanotowane w wielu miejscach Pisma. Patrząc na poniższy cytat widzę, że jednocześnie dał nam wszystkim wolną drogę do tego, by do świętości dążyć.

"gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty."
(1 List Piotra 1:16, Biblia Tysiąclecia)

A więc świętość jest dostępna dla mnie i każdego człowieka. Wydaje się to dziwne, ale taka jest Boża chęć względem nas i trudno z tym dyskutować. Można natomiast zastanowić się, czy świętość to stan jaki charakteryzuje człowieka za życia, czy raczej osiąga się ją po śmierci. Pytanie to jest sensowne tym bardziej, że każdy z nas jest grzeszny i wydaje się niemożliwym, żeby zanim wykonany ostatnie tchnienie tu na ziemi, ktoś mógł z całą stanowczością wyrazić sie o nas jako o świętych. Sprawdziłem różne fragmenty Biblii, żeby to zbadać. Wniosek? Biblia wyraźnie mówi o żyjących. Dwa przykłady z czasów przed i po Chrystusie:
"Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili /od Boga/ święci ludzie."
(2 List Piotra 1:21, Biblia Tysiąclecia)

"Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość,"
(List do Kolosan 3:11-12, Biblia Tysiąclecia)

To co powyżej napisane, daje nam pewność jednego faktu. Świętość wymaga wybrania Bożego. Trzeba być umiłowanym przez Ojca, i w dodatku wieść życie które nie polega na kompromisach ze złem. Raczej musi ono owocować w szlachetne uczynki i uczucia względem innych i Boga. Zwłaszcza relacja z Bogiem jest tutaj ważna. Człowiek musi pokładać całą swoją nadzieję życia w Ojcu. Wówczas może już za życia uświęcać się na wzór świętości Boga.

"Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty."
(1 List Jana 3:3, Biblia Tysiąclecia)


Tak więc świętość jest na wyciągnięcie ręki dla każdego kogo Pan Bóg pociągnie. Tu i teraz wszyscy którzy czuja kontakt ze Stworzycielem, czują się Jego dziećmi przez Ducha Świętego mają prawo i obowiązek nosić miano świętych. Tak też zresztą tytułował swoje listy do braci w zborach ap. Paweł i inni apostołowie, pisarze Nowego Testamentu. Wszystko to jednak nie byłoby możliwe tylko z nas samych. Świętość prawdziwa, nie byłaby osiągalna gdyby nie  dzieło Jezusa Chrystusa.

"Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze. (..) Jedną bowiem ofiarą udoskonalił na wieki tych, którzy są uświęcani."
(List do Hebrajczyków 10:10-14, Biblia Tysiąclecia)

To o czym mówimy pokazuje, że o świętości człowieka decyduje jego kontakt z Bogiem i wybranie Boże. Świętośc jest dla każdego kto uwierzy w Jezusa i da się udoskonalić (usprawiedliwić) jego ofiarą. Oznacza to, że świętymi są ci którzy prawdziwie przyjęli Jazusa a życie ich polega na codziennym wydawaniu owoców Ducha ku pożytkowi dla innych. Dla takich nie potrzeba żadnej dodatkowej komisji stwierdzającej stopień oddania Bogu. Nikt z nas nie ma przecież takich kompetencji by to jednoznacznie stwierdzić. Bo prawdziwa świętość nie jest tytułem dającym szczególne przywileje, lecz sposobem życia człowieka Bożego.

Dzięki niech będa Bogu, że drogę do Jego świętości otworzył dla nas przez śmierć zbawiciela. Jemu chwała i cześć na wieki!

wtorek, 18 stycznia 2011

Ulice wierzących

"Panna Maudie przestała się kołysać, a jej głos był twardy gdy mówiła:
- Za młoda jesteś, żeby to zrozumieć. Czasem Biblia w ręku człowieka jest bardziej niebezpieczna niż butelka whiskey w ręku... w ręku twojego ojca.
Byłam wstrząśnięta.
- Atticus nie pije whiskey - powiedziałam. Nigdy w życiu nie wypił ani kropli... No nie, raz wypił. Mówił mi, że spróbował i mu nie smakowała.
Panna Maudie roześmiała się.
- Nie mówiłam o twoim ojcu - odezwała się po chwili. - Chodziło mi o to, że choćby Atticus Finch się upił, nie byłby tak groźnym mężczyzną jak niektórzy w najlepszych chwilach swego życia. Po prostu niektórzy juz tacy są... tak bardzo martwią się tym, co ich czeka w zaświatach, że nie maja czasu nauczyć się żyć na tym świecie. Wystarczy spojrzeć na ulicę, żeby zobaczyć skutki."

"Zabić Drozda", Harper Lee

"A jeśli kto o swoich, zwłaszcza o domowników nie ma starania, ten zaparł się wiary i jest gorszy od niewierzącego." (1 List do Tymoteusza 5:8, Biblia Warszawska)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Trudne równouprawnienie

W pewnych kwestiach Biblia jest nieubłagana. Czy nam się to podoba dzisiaj czy nie, rola mężczyzny w służbie Bożej znacząco różniła się od kobiecej. I nadal tak pozostaje, choć czasy bardzo się zmieniły. Co innego kwestia zbawienia i życia wiecznego. Tutaj wszyscy jesteśmy równi przed Bogiem.

Hania, Bogusia, Pawełek
Hania miewa takie dni, kiedy długimi godzinami popłakuje. Odnosi się wrażenie, że cały dzień nie śpi, choć pewnie nie jest to prawda. Trudno tu jednak o obiektywność, kiedy człowiek jest naprawdę zmęczony nieustannym płaczem i noszeniem. Pawełek swego czasu też płakał dużo, ale jak się ma dwoje dzieci to zupełnie inna historia. Matki pewnie wiedzą o tym najlepiej. Ostatnio ciężki dzień trafił się akurat wtedy, gdy byłem cały czas w domu. Zatęskniłem mocno za moim spokojnym biurkiem w pracy. A kiedy już Hania na chwilę przysypiała, z drugiego pokoju słychać było zniecierpliwione wołanie: "Tato, poczytać! Taaato..."

nadzieje mamy
"I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech; lecz dostąpi zbawienia przez macierzyństwo, jeśli trwać będzie w wierze i w miłości, i w świątobliwości, i w skromności." (1 List do Tymoteusza 2:12-3:4, Biblia Warszawska)
Widzę, że mamie może brakować czasu na czytanie, modlitwę i kontemplację. Może brakować sił nawet na porządny odpoczynek. Ale jej trud włożony w wychowanie dziecka, połączony z wiarą i świętobliwością jest Bogu szczególnie miły. Od Niego wszakże pochodzi wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi, i nikt inny, tylko właśnie On rozumie matkę najlepiej. Z resztą sam Bóg ustalił taki porządek rzeczy. Matka wychowująca dzieci w wierze w Boga skarbi sobie życie wieczne. Może dlatego, że głosi ewangelię Chrystusową na co dzień swoim zachowaniem. Ewangelię służby, cierpliwości i miłości do drugiego człowieka. Nawet małego. Jej praca  na rzecz budowania wierzącej, chrześcijańskiej rodziny jest nie do przecenienia.

rozterki taty
"Co do spraw, o których pisaliście, to dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą. (...) To, co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu. Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak i ja, lecz każdy otrzymuje własny dar od Boga: jeden taki, a drugi taki. (...)  Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień. Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki."
(1 list do Koryntian 7:1-40, Biblia Tysiąclecia)

Powoli, będąc mężem i tatą dwójki dzieci docierają do mnie powyższe słowa. Nie żebym żałował, był zniechęcony lub zawiedziony życiem rodzinnym. Broń Boże! Ale są chwile, że doznaję rozterek. Zwłaszcza wówczas gdy mijają kolejne, wypełnione po brzegi pracą i dziećmi dni. Może to tylko drobny wyrzut sumienia, wobec całego życia które, jak Bóg da, jest przede mną. Może będzie jeszcze czas, na lepszą służbę Bogu? Jakkolwiek będzie, to wiem, że moje zbawienie w Jezusie Chrystusie wymaga wysiłku innego, niż Bogusi. I choć praca z dziećmi w domu jest wielkim wyzwaniem, a dzisiaj ojciec może iść na urlop macierzyński, to przed Bogiem nie ma tej równości obowiązków. Moja epoka wymaga ode mnie równego zaangażowania w wychowanie dziecka, a jedyną rzecza której chyba dzisiejsi ojcowie nie potrafią to karmić piersią. Mówi się, że to dobre, potrzebne dziecku. A jednak nie ja będę zbawiony przez macierzyństwo.

"Dopóki nie przyjdę, pilnuj czytania, napominania, nauki, (...) O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich. Pilnuj siebie samego i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają."
(1 List do Tymoteusza 4:10-16, Biblia Warszawska)

sobota, 15 stycznia 2011

Butelka piwa

Irytują mnie bezczelność młodych ludzi. Podam przykład. Wracam tramwajem do domu, a dwóch nastolatków pije piwo i głośno pokrzykuje. Zachowują się, jakby byli sami na ławce przed blokiem w którym mieszkają, a nie w środku komunikacji miejskiej gdzie obowiązują jasne zasady zachowania. Wysiadają razem ze mną. Rzucają butelkę po piwie przed siebie na chodnik i przepychają się do przodu, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie połyskujących dresów. Jestem wściekły. Boję się odezwać a moja bezradność tym bardziej mnie frustruje. Jestem rozdrażniony i najchętniej rzuciłbym ogień z nieba, żeby zakończyć tą jawną niegodziwość.

"(...) w drodze wstąpili do wioski samarytańskiej, aby mu przygotować gospodę. Lecz nie przyjęli go, dlatego, że droga jego prowadziła do Jerozolimy. A gdy to widzieli uczniowie Jakub i Jan, rzekli: Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił? A On, obróciwszy się, zgromił ich i rzekł: Nie wiecie, jakiego ducha jesteście. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować." (Ew. Łuk. 9:52-56)

Wyobraźmy sobie naprawdę dobrego człowieka - Syna Bożego, który jako jedyny wie jak wygląda rzeczywistość, przeszłość i przyszłość. Zna Ojca, zna prawdę, zna ludzi i ich serca. Zna każdego kto się od niego odwraca, kto powie o nim, że ma ojca diabła, każdego kto go opluje i spoliczkuje. Wie doskonale kto z nich ma racje, bo przecież to wszystko przez Niego i dla Niego jest stworzone. Moje frustracje wydają się śmieszne w porównaniu z tym co przeżywał Jezus. A On potrafił cierpliwie wszystko znosić, aby dać szansę zbawienia gorszym niż ci, co rzucają butelkami po piwie na chodnik. Nie osądzał. Nie karał. Być naśladowcą Jezusa znaczy cierpieć niesprawiedliwość. Trudno to się dziś znosi, kiedy tak dużo wolno.

A może ten, co rzuca kiedyś zmądrzeje. Może pozna Jezusa i się nawróci? Oby. Będzie czyściej.

piątek, 14 stycznia 2011

Kulka

Kolega Paweł, z którym siedzę w pokoju, wchodzi dzisiaj jak zwykle o 7:57. Wymieniamy tradycyjny uścisk dłoni. Potem, jak co dzień, przesuwa czerwoną rameczkę na naszym firmowym kalendarzu. Teraz wskazuje 14 stycznia 2011.

"Wstałem dzisiaj rano i ogarnęły mnie egzystencjalne myśli..." - mówi. "Patrzyłem przez okno na wschód słońca, i dotarło do mnie, że siedzę na jakiejś wielkiej kulce zawieszonej w niczym..." - ciągnie dalej. Odrywam oczy od monitora i spoglądam na niego z zaciekawieniem. "To jakaś totalnie dziwna historia. Ta kulka kręci się ciągle, i w dodatku krąży po jakimś kole które nie jest kołem. Czujesz to?" - pyta mnie zadumany.

A czuję. Bardzo czuję.
I jak tu nie wierzyć w Boga?

"Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię." (Ks. Rodzaju 1:1-31, Biblia Tysiąclecia)

wtorek, 11 stycznia 2011

Nechusztan

Przekazanie wiary w Boga dziecku nie jest prostą rzeczą. Są rodziny w których rodzice żyją blisko Boga, a dzieci wybierają w końcu życie świeckie. Bywa odwrotnie. Rodzice żyją w oddaleniu od Boga a dzieci przyjmują Jezusa całym sercem przeżywając nawrócenie. Jezus mówi, że to Pan Bóg musi pociągnąć. A jednak chciało by się tej wiary nawrzucać dziecku do serca jak cukierków do rączki. 

Powiedzieć, że Ezechiasz nie miał wierzącej rodziny to tak jakby nic nie powiedzieć. Jego ojciec był jednym z najgorszych królów judzkich. Gorszym był chyba tylko... jego wnuk, syn Ezechaisza. Obydwoje dopuścili sie największej obrzydliwości przed Bogiem - oddali swoje dzieci na spalenia dla obcych bóstw. Na marginesie można dodać, że ta nienawiść Boża do tego typu obrzydliwości jest tym bardziej zrozumiał im bardziej wczujemy się w to, że On w swojej miłości oddał za nasze grzechy Swojego syna. W takiej rodzinie pojawia się młody król o którym dziejopisarz Izraelski zanotował: "W Panu, Bogu Izraela, pokładał nadzieję. I po nim nie było podobnego do niego między wszystkim królami Judy, jak i między tymi, co żyli przed nim. Przylgnął do Pana - nie zerwał z Nim i przestrzegał Jego przykazań, które Pan zlecił Mojżeszowi. Toteż Pan był z nim.". Kilka słów a jakże każdy z nas chciałby je kiedyś zobaczyć w podsumowaniu swojego życia! Jeżeli można mówić o nawróceniu w czasach przed Chrystusem, to to było prawdziwe nawrócenie ku Bogu prawdziwemu. W tym wszystkim jeszcze pociąga mnie odwaga z jaką ten młody człowiek to robił. Jeden krótki opis z jego życia wart jest paru słów komentarza:


"On to usunął wyżyny, potrzaskał stele, wyciął aszery i potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne - nazywając go Nechusztan"
[2 Królewska 18:4]


Kronikarz opisujący te wydarzenia nawiązuje do historii która rozegrała się kilkaset lat wcześniej na pustyni przy górze Hor. Wtedy to Bóg dotkliwie pokarał szemrający lud plagą jadowitych węży, a ratunkiem okazał się wspominany miedziany wąż (por. 4 Mojżeszowa 21:4-10). Ten kilkusetletni dziwny przedmiot przetrwał gdzieś w Izraelu otoczony wręcz kultem relikwi. Z drugiej strony był on rzeczywistym łącznikiem z dawnymi dziejami, żywym świadectwem Bożej opatrzności i potwierdzeniem prawdziwości głoszonych z pokolenia na pokolenie historii. Dzisiaj, zapewne tak jak i wówczas, miałby on wartość trudną do oszacowania i byłby otaczany szczególną troską. Smaczku dodaje jeszcze fakt, że na tegoż węża powołał się nie kto inny jak sam Pan Jezus odnosząc go do siebie i swego wywyższenia.
Ezechiasz nie kalkulował. Ten zabytek klasy zerowej mógł przecież zabrać do pałacu i odstawić do skarbca w bezpieczne, odosobnione miejsce. A jednak go potłukł, zniszczył. Wąż miedziany poszedł w zapomnienie wraz z bałwochwalstwem które się przy nim odbywało. W rozliczeniu z grzechem nie było kompromisu. Nie było szacowania zysków i strat. Nie było kompromisów z rodziną. Nie było strachu. 
Podziwiam.

"Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. "
(Ew. Łukasza 9:62, Biblia Tysiąclecia)

"Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem."
(Ew. Łukasza 14:1-35, Biblia Tysiąclecia)

sobota, 8 stycznia 2011

Telefon od Jezusa

Siedzę z Pawełkiem w poczekalni do doktora. Miejscowa przychodnia pęka w szwach, jako że jest piątek przed weekendem i wiele mniejszych i większych dzieci wraz z rodzicami poczuło chęć sprawdzenia stanu zdrowia przed dłuższym wypoczynkiem. Nie inaczej jest z nami, siedzącymi na ławce wśród tłumu kaszlących, kichających i może lepiej nie wiedzieć co jeszcze noszących w zanadrzu dzieci. Dzwoni mama Bogusia, więc daje telefon do ucha Pawełka. Uśmiecham się słuchając ich rozmowy, jednocześnie podziwiając jak długo potrafi już nasz synek prowadzić mądrą telefoniczną dyskusję. Ale najważniejsze dzieje się po drugiej stronie słuchawki, bo być rozmówcą takiego małego człowieka polega na całkowitym wczuciu się w jego aktualna sytuację. Trzeba na chwilę stać się jego oczami i uszami. Wyobrazić sobie gdzie teraz jest, co może widzieć i słyszeć. Inaczej zdania które wypowiada brzmią niedorzecznie i abstrakcyjnie. Bogusia radzi sobie świetnie.

Empatia nie jest łatwą rzeczą, przynajmniej ta prawdziwa. No bo powiedzieć: "wiem co czujesz" jest zasadniczo niezbyt trudno, ale faktyczne zrozumienie drugiej osoby wymaga wysiłku większego niż tylko słowa. Niezbyt często, ale zdarzało mi się stawać w obliczu czyjejś tragedii, i wtedy dopiero człowiek tak na prawdę waży słowa i myśli nad tym, czy faktycznie "wie co ten drugi czuje". Im większa tragedia dotyka przyjaciela tym mniej się ma odwagi mówić cokolwiek o zrozumieniu. Są jednak chwile, kiedy dotykają innych smutki, lub radości które przeżywało się niedawno i wówczas, tak jak z tym telefonem do Pawełka, łatwo przychodzi prawdziwa, niesfałszowana empatia.

No i jeszcze jeden ważny fakt. Codziennie telefonuje do nas tak właśnie nasz Zbawiciel. Bez problemu możemy opowiadać mu jak dziecko o tym co widzimy w naszym małym dziecięcym pokoju, bo On i tak doskonale wie jak się czujemy i o czym do niego mówimy. I choćby to było malutkie krzesło w zatłoczonej poczeklani życia do Niebieskiej Ojczyzny to On i tak będzie umiał nas zrozumieć.

"Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu."
(List do Hebrajczyków 4:15, Biblia Tysiąclecia)

czwartek, 6 stycznia 2011

Paweł i ja

Bogusia, Paweł, Hania
Ostatnio mało się modlę w domu. Znacznie częściej a to mam czas na rozmowę z Bogiem gdy idę przez Rynek Główny do pracy i gdy z niej wracam. Nie inaczej było wczoraj, gdy o 17 wracałem do domu. Od progu witał mnie już zgiełk domowego ogniska (czytaj wrzeszcząca w niebo głosy 4tygodniowa Hania i biegający z dzikimi okrzykami po domu 2letni Pawełek). Udało się zjeść obiad, oczywiście w asyście Pawełka który poczuł nagły przypływ głodu na widok mojego talerza. Potem tata do zabawy marsz. No, oczywiście do zabawy przeplatanej noszeniem Hani i omijaniem jeżdżącego w tym czasie po domu szalonego strażaka. I tak powoli mija czas. Powoli też myślę już o tym, że po kąpieli Hani, nakarmieniu Pawełka (wtedy już Hania idzie z Bogusią spać), oglądnięciu misia Uszatka i położeniu spać będę miał upragnioną chwilę na czytanie, pisanie i modlitwę. 
Plan realizuję dość skrupulatnie. Po bajce myjemy jeszcze zęby i kładziemy się z Pawełkiem w pokoju. Kładę się z nim na łóżku i czekam aż spokojnie dopije butelkę z piciem. Zamykam oczy. Chyba przysnąłem, bo budzi mnie nagle jego mała główka nad moją poduszką. Pawełek szepta mi do ucha: "nie pomodliliśmy", "nie pomodliliśmy". Racja. Zwlekam się zaspany z materaca, klękamy przy łóżeczku i odmawiamy już razem "Ojcze nasz". Potem kładziemy się, przez chwilę myślę o tym co będę robiła za 15 min jak uśnie Pawełek i zamykam oczy. 
Budzę się. na zewnątrz lekka szarówka. Patrzę na zegarek - 5:55. Do pracy muszę wyjść o 7:15 więc kalkuluję szybko w głowie, że skoro nie udało się wczoraj, bo padłem ze zmęczenia, to teraz mam chwilę na upragnioną medytację. Po cichutku, delikatnie wychodzę z łóżka, upewniam się, że Pawełek śpi pomimo dręczącego go kataru i wymykam się z pokoju. Siadam w pokoju na sofie, biorę Biblię do ręki i zaczynam czytać. Jest godzina 6:05.
Nagle otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi Pawełek z poduszką w ręku. Uśmiecham się, zamykam Biblię i w głębi duszy dziękuję Bogu za to, że dobrze przespał noc a uciążliwy katar mija.

"Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego" Ew. Marka 10:12

wtorek, 4 stycznia 2011

Miłość bez lęku

"On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?" Rzym 8:32

Miłości nie da się zbudować na strachu. Piszę to dzisiaj ze spokojem, siedząc na wygodnej kanapie w domu. A przecież przez całe stulecia ludzie żyli w przerażeniu, zastraszeni wizją piekielnych mąk, cierpiącej na wieki wieków duszy, gorącego ognia i siarki. Jedni się bali, inni, gorsi od nich korzystali, że tamci się boją i żyli rozpustnie. Jedni i drudzy nie mogli poczuć miłości do Boga, bo paraliżował ich strach. Niektórzy, co gorsza, mogliby kochać Ojca, ale ciążył im grzech tak bardzo, że nie potrafili się do Boga zbliżyć. A co powiedzieć o tych którzy żyli przed narodzeniem Jezusa pod twardym prawem zakonu? Ilu znajdowało się prawdziwych Żydów których nie przygniatał grzech i jego srogie konsekwencje. Ilu potrafiło prawdziwie rozkochać się w Bogu, pomimo kamienowania, krwawego oprawiania zwierząt, odbębniania rytuałów? Niewielu dało radę. 
Boga trzeba się bać, dobrą bojaźnią Bożą. Nie taką która paraliżuje i oddala od Niego, ale tą która powoduje w nas potrzebę Jego usprawiedliwienia. Któż może nas potępić jeśli Bóg nas wybrał? Kto może oskarżyć jeżeli Bóg usprawiedliwia? Kto może osądzić, wydać wyrok i odrzucić? Jezus który oddał za Nas swoje życie? Nigdy! Na tym polega miłość, że to On Cię umiłował i On za Ciebie stał się sprawiedliwością Bożą. To on się wstawia u Ojca wtedy gdy grzechy Cię od Niego oddalają. Jest tylko jeden warunek. Musisz stanąć po Ich stronie. Musisz dzisiaj uwierzyć i dać się ochrzcić. Innej drogi nie ma. Inaczej zło które czynisz będzie Cię oskarżać w dniu sądu i powinieneś drżeć ze strachu o swoje życie. Sam na sądzie nie dasz rady. Któż Cię wówczas będzie usprawiedliwiał? A może jest inaczej! Może wierzysz, ale czujesz lęk przed Bogiem, a Twoje grzechy wydają ci się za ciężkie by do niego się zbliżać? Boisz się pomodlić wieczorem po całym dniu wiedząc co robiłeś? Nie daj się oszukać Szatańskiemu oskarżycielowi - on nie przestanie wmawiać ci, że już jest za późno, że jesteś za daleko. On pragnie, żebyś sam siebie osądził i z lękiem uciekł sprzed oblicza Najwyższego. Popadł w niełaskę. Chce byś ze strachu przestał go kochać. Przestał pokutować.


A przecież On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Trzeba Mu się oddać. Wystarczy pozwolić się kochać. Wystarczy... bo w miłości nie ma bojaźni.


poniedziałek, 3 stycznia 2011

Stolica Chrystusowa

Ostatnio dotarło do mnie, że wszyscy stanąć musimy przed sądem Chrystusowym. Niby od dawna to wiedziałem, ale chyba nie traktowałem tego serio. Ot, taka tam nauka jak i każda inna. Pełno przecież w niedzielę różnych wersetów pada w kościołach, i o sądzie też bywają. 

2 tygodnie temu nadszedł ten upragniony moment, że siedziałem wieczorem, położywszy już w końcu o 22 dzieci spać, i czytałem Nowy Testament. Nie często mi się to zdarzało ostatnio. Zdecydowanie bardziej wolałem nie wstawać już z ciepłego łóżka, pomimo, że to nie ja się miałem kłaść spać. Postanowiłem jednak czytać i pisać o czym myślę. 

I przemówił do mnie Bóg przez swe Słowo.

Heb. 10:31 "Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego", 
Ew. Jan. 5:22 "Bo i Ojciec nikogo nie sądzi, lecz wszelki sąd przekazał Synowi". 

Czytałem z 10 razy te słowa. Czułem strach, a potem gorącą radość. Jakże jestem wdzięczny Bogu, że kiedyś stanę przed Jezusem a nie przed samym Świętym Ojcem by odpowiedzieć za moje życie. Tylko w Chrystusie jest zbawienie teraz i tylko w Nim jest nadzieja wówczas gdy powstanę z martwych. Któż, jak nie On może okazać mi większe miłosierdzie i łaskę. Przecież nikt inny nie cierpiał za mnie i moje grzechy które tak mi ciążą. Nikt inny też nie zna mnie tak dobrze. Sam, bez Jezusa byłbym przed Ojcem nikim. Grzesznym pyłem, który zdmuchnąć by trzeba z Jego świętego tronu chwały. 

Na szczęście Ojciec nikogo nie sądzi. W Tobie Jezu moja nadzieja życia!